Siedm a trzydzieści Elephantów był przywiódł

Kończyłem właśnie byłem trzeci rok moich studiów i, w najlepsze, trwała czerwcowa sesja. Nagle akademik ożył; ludzie z czwartego roku pili z gwinta, śpiewali i tańczyli, gdzie popadnie. Ktoś tam biegał do pobliskiego sklepiku i przynosił kolejne butelki, wręczając je całującym się ze szczęścia młodym mężczyznom (kończyłem kierunek ściśle opanowany przez chłopaków – wśród pięciu roczników były raptem dwie koleżanki, co daje udział płci pięknej w ogólnej masie studentów mojego wydziału poniżej 0,4%). Ktoś tam, bardziej już podpity, chwalił w głos Najwyższego, podczas gdy inni otwartym tekstem wołali radośnie: „zdechł! zdechł!”. O co chodziło?

Otóż po czwartym roku zdawało się egzamin z bardzo trudnego przedmiotu i mało komu udawało się to z marszu. No i zapewne o to studenci nie mieliby pretensji, bo student, wbrew temu, co myślą niektórzy, ma zwykle rozeznanie czy został przez egzaminującego oblany sprawiedliwie czy nie. Tu jednak było tak, że wykładowca (i późniejszy egzaminator) był wyjątkowo nieprzewidywalny, złośliwy i niesprawiedliwy. No i zdarzyło się tak, że tego pięknego czerwcowego dnia rozeszło się, że tenże właśnie profesor zmarł nagle na jakiś atak, czy tam co (nie pamiętam i, prawdę powiedziawszy, mało mnie to obchodzi). Nie żyje? To kto inny będzie egzaminował! A każdy (z podkreśleniem na KAŻDY) z tej katedry będzie o niebo lepszy od nieboszczyka, którego wszyscy studenci na moim wydziale nienawidzili.

Tym sposobem sam, w kolejnym już roku, przeszedłem kurs z tej właśnie specjalistycznej dziedziny z całkiem normalnym docentem (chociaż trzeba powiedzieć prawdę – to nadal nie była wiedza nabyta lekko, łatwo i przyjemnie). A tamtego ciepłego dnia także mój rok dołączył do starszych kolegów, żeby cieszyć się ich radością, a także z tego, że nas ten horror szczęśliwie ominął, a Bóg jest dobry.

Tamta erupcja radości przypomniała mi się dzisiaj, gdy zacząłem być świadkiem okazywania przez całkiem spokojnych ludzi zadowolenia z przegranej władzy, która sobie na ten los, co tu dużo kryć, stukrotnie zasłużyła.

A tytuł? To cytat z „Kroniki Eutropiusza znanego historyka […] z Łacińskiego na Polskie przełożona przez Erazmusa Glicznera”, Grodzisk 1581 – przytaczanej, z kolei, w bardzo ciekawej, choć objętościowo niepozornej pracy pani Mirosławy Siuciak [Uniwersytet Śląski w Katowicach] >>”Jako Jan jechał samotrzeć przez las  półczwarta dnia” – czyli o dawnych sposobach wyrażania relacji ilościowych<< i nie ma absolutnie nic wspólnego z treścią tego wpisu.

10 myśli na temat “Siedm a trzydzieści Elephantów był przywiódł

  1. Bestia jednak nie zdechła i jest teraz rozdrażniona, groźna, chytra, podstępna. Na jubel z pijaństwem jest za wcześnie.

    1. Zgadzam się co do stanu ducha bestii – jeszcze daleka droga, żeby sprawy naprostować do stanu przyzwoitości. Ale radość, jaką zaobserwowałem teraz, przypomniała mi gwałtowny wybuch szczęścia za czasów studenckich. I co tu dużo kryć – brzydko było się cieszyć z czyjejś śmierci.
      Pozdrawiam

      1. Cieszyć się z cudzej śmierci wręcz wypada i życzyć bliźniemu wprost należy, gdy ma się pewność, że dusza śmierciobiorcy udaje się wprost do „Domu Pana”, gdzie zajmuje należne jej miejsce niczym partyjny dostojnik w spółce państwowej. Tak nauczali mnie w latach 1955- 60 bogobojni lubelscy ojcowie jezuici w Państwowym Liceum Pedagogicznym nr 2 na Czwartku. A tu… Ktoż z Was wątpić by śmiał, niech mi do oczu stanie!

      2. To już tyle lat minęło, a we mnie tkwi jakiś cierń niepokoju… bo faktycznie niezbyt ładnie się zachowaliśmy. I nawet teraz, gdy już wiem, że profesorowi bardzo się w chwili śmierci poprawiło, to wciąż mam wątpliwości.
        Pozdrawiam

  2. Skoro Ś.P. Profesor przez te dziesięciolecia nie uskarża się, to skąd te próżne wątpliwości? Czyżby Wiara Waszmość Pana w pryncypia szwankowała?

    1. Wiara jest łaską, a łaska nie każdemu jest dana. Zwłaszcza gdy warunki obdarowywania są trudne do zrozumienia. Pozostaje chwalenie łąk umajonych.
      Pozdrawiam

      1. Można jeszcze rzec łaskodawcy/łaskoczyńcy – Bez łaski, jeśli łaska. Chwalenie zaś „łąk umajonych” w okresie czerwiec – kwiecień wydaje się też cokolwiek surrealistyczne – jak puszenie się po wygranych a la Pyrrus wyborach. Pyra żuliburska wygrała de iure i znalazła się de facto na przegranej pozycji. Nawet pulpy bimbrowej z niej się nie zrobi…

      2. Łaskę można sobie ponoć wymodlić, chociaż tu rodzą się wątpliwości. No bo, skoro nic nie dzieje się bez woli Najwyższego, to niby po co Mu takie istne wioski potiomkinowskie (nie obdarzę Kowalskiego łaską, ale on się będzie później gorąco modlić, więc go w końcu obdarzę, a później on i tak będzie grzeszyć i mu to wszystko odpuszczę)? Ale tu już zahaczamy o śliski temat teodycei i nie zamierzam go poruszać, bo go – po prostu – w ząb nie rozumiem, ale widocznie nie obdarzono mnie łaską teologicznego rozumowania.
        Pozdrawiam

  3. Sister Eutanazja od Niepokalanych Potknięć (Congregatio de Virginibus Contactis) pisze:

    A toż „teologia” i „rozumowanie” to antonimy w najczystszej postaci. Możeć miałeś, Zacny Blogerze, na myśli „rezonowanie”, jeno ręka się na klawiaturze omsknęła?

    1. Ufam, że odpowiedź znajdę w dziele pióra specjalisty: „Znaczenie modlitwy indywidualnej w sprecyzowanej intencji dla spontanicznego objawienia się naiwnej wiary jako oznaki omnipotencji Woli Bożej przy katalizującym działaniu Łaski Uświęcającej i duchowej obecności Ducha Św.”.
      Pozdrawiam

Możliwość komentowania jest wyłączona.